Miło mi poinformować, że wątek ma już ponad 7 miesięcy, pękło właśnie 50 postów oraz zaliczył prawie 5000 odsłon. Mam nadzieję, że ilość odsłon to nie tylko efekt tego, że jest co jakiś czas "podbijany" przez nowe posty, ale też jest to wyrazem zainteresowania ze strony innych. Ale to nie będzie post podsumowujący, więc jedziemy merytorycznie
Poważnie zastanawiałem się, gdzie umieścić ten wpis, gdyż będzie on zawierał zarówno psychologię inwestowania, jak również opis jednego z moich błędów, trochę AT, trochę o zarządzaniu ryzykiem oraz sporo ogólnie o inwestowaniu. Stwierdziłem, że mogę go sklasyfikować, jako "artykuł wart przeczytania", mimo że nie aspiruję do miana osoby godnej cytowania
Do napisania tego postu skłoniła mnie rozmowa z kolegą, jednym z użytkowników Gry Giełdowej, z którym od jakiegoś czasu regularnie korespondujemy via gg. Dzięki temu uświadomiłem sobie kolejne z niedociągnięć w moim tradingu, które postaram się tutaj opisać razem z przyczynami i wnioskami. Chcę przy okazji podkreślić znaczenie konsultowania swojej taktyki, psychologii i podejścia z innymi. Bynajmniej nie mam na myśli wzajemnego podpowiadania sobie, w co wejść (choć to też jest cenne), ale wspólne poszukiwanie błędów i ulepszanie swoich strategii, co jest moim zdaniem bardzo dobrym rozwiązaniem. I jakkolwiek pomocna jest zbieżność podejścia (obaj jesteśmy technikami) to myślę, że jeśli jesteśmy otwarci na nowości, odmienne filozofie inwestowania nie będą przeszkodą w komunikacji.
Chcę szczególnie polecić ten wpis osobom, które jeszcze nie grają realnymi pieniędzmi, a w szczególności tym, którzy zarabiają na giełdzie wirtualną kasę i sądzą, że po przeniesieniu się do reala będzie podobnie. Niedługo stuknie mi rok na realnej giełdzie i muszę przyznać, że nabrałem sporo pokory dla rynku. Nie okazało się to tak proste, jakim się wydawało...
Po tym nieco przydługim wstępie pora przejść do rzeczy. Jeśli ktoś śledzi wątek dotyczący
AT w praktyce wie, że czasem zdarza mi się wrzucić jakiś wykres wart zwrócenia uwagi. Zapodaję tam przykładowe setupy, które można wykorzystać do wejścia w daną spółkę. Jeśli prześledzi się dalszy rozwój sytuacji to mogę z odrobiną samozadowolenia stwierdzić, że w większości przypadków rynek szedł w pożądanym kierunku. Ktoś, patrząc na te wykresy, może pomyśleć, że muszę mieć kupę kasy, skoro umiem stosunkowo nieźle wyszukiwać okazje inwestycyjne. Otóż nie, spośród 6 zaprezentowanych sytuacji do wejścia, zająłem pozycję
jedynie w jednej, z czego wyleciałem już na stopie (Stalprodukt - wejście zgodnie z planem po 460, stop pochopnie podciągnięty wyleciał po 450). Zatem gdzie jest problem? Dlaczego sam nie kupuję akcji, mimo iż polecam to innym?
Problem leży w wielkości mojego rachunku, co przekłada się na moje samopoczucie/obawy etc., a w efekcie na podejmowane przeze mnie decyzje inwestycyjne. Muszę tutaj przyznać, że kwota, którą obracam na giełdzie jest mała. Jest tak mała, że jest zdecydowanie za mała na rozsądne inwestowanie. Niemniej jestem ubogim studentem i mam ograniczone możliwości dokapitalizowania rachunku. A z drugiej strony, budując swoje portfolio inwestycyjne nie chcę wrzucać wszystkiego w akcje, docelowo planuję grać nie więcej niż 40-50% oszczędności. Gram dlatego, że mi się to podoba oraz nie chcę tracić kontaktu z rynkiem. Za jakiś czas zwiększę stawki i będzie ostra jazda
Z taką wielkością rachunku wiąże się wiele problemów. Pierwszym z nich jest problem natury psychologicznej, opierający się na tej samej przyczynie, co opisywane już przeze mnie zbyt wczesne kasowanie zysków. Tym razem po prostu nie otwieram pozycji. Mam spółkę, mam setup wejścia, poziomy stop loss i często jakieś oczekiwania co do zasięgu ruchu, a mimo to nie kupuję akcji. Dlaczego? Dlatego, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem i zwyczajnie boję się utraty kasy. Zajmując pozycję na jakiejś spółce zawsze podejmujemy ryzyko. Ryzykiem tym jest różnica między ceną kupna a ceną zlecenia stop loss, przemnożona przez ilość akcji (oraz powiększona o prowizje i poślizgi). Zatem nie ryzykujemy, że w transakcji stracimy całą kwotę, a jedynie tę część, której nie zabezpieczymy stopem. I mimo to można nie być w stanie lub mieć trudności z zaryzykowaniem tej części. Jest to szczególnie istotne w przypadku, gdy nasz rachunek jest niewielkich rozmiarów.
Tutaj i
tutaj możecie poczytać, jak ważne jest ryzykowanie bardzo małej części naszego kapitału. Zazwyczaj wspomina się o 2-3% portfela. Ja natomiast chciałbym zwrócić uwagę na inny aspekt tego zagadnienia - ilość spółek, które możemy kupić w jednym momencie.
Jak wiemy biura maklerskie mają dwa rodzaje prowizji: stałą, liczoną jako % wartości transakcji oraz minimalną, wyrażoną w złotych. Jeśli prowizja stała jest mniejsza niż minimalna, płacimy prowizję minimalną, przez co prowizja jest procentowo większa niż mogła by być. Pokażę to na przykładzie.
Załóżmy, że prowizja stała wynosi 0,39% wartości transakcji, natomiast prowizja minimalna to 6 zł. Są to w miarę standardowe wartości, nie odbiegają raczej od ofert spotykanych w DM. Spróbujmy zatem policzyć, jaka jest kwota graniczna, gdzie 6 zł wyrównuje się z 0,39% wartości transakcji:
6 zł / 0,0039 =
1538,46 zł
Zatem musimy kupić akcje za co najmniej taką kwotę, aby płacić optymalną prowizję. Zakupy za mniej niż 1538 zł skutkują pobieraniem prowizji, która wynosi więcej niż 0,39% i zwiększa się w miarę zmniejszania inwestowanej kwoty. Oto kilka przykładów:
6 / 1200 = 0,5% - przy kwocie 1200 zł, prowizja wzrasta nam do 0,5%
6 / 900 = 0,66%
6 / 600 = 1%
6 / 300 = 2% etc.
Musimy też pamiętać, że jest to prowizja tylko z jednej strony, czyli np. za otwarcie pozycji. Logicznym jest, że pozycję trzeba będzie kiedyś zamknąć. Zatem dla uniknięcia złudzeń powinniśmy ją sobie od razu podwoić, dzięki czemu wiemy, że kupując za 600 zł jesteśmy już na wejściu 2% w plecy (6+6 = 12, 12/600 = 2%). Policzyłem do dla założenia, że wychodzimy po cenie wejścia. Jeśli ceny wzrosną nam trzykrotnie to prowizja od wyjścia będzie większa. Ale z drugiej strony kto się tym przejmuje kasując kilkaset % zysku
Powyższe wyliczenia pokazują, że inwestowanie kwoty mniejszej niż 1538 zł (dla tych prowizji) jest nielogiczne, gdyż oddajemy naszemu DM więcej (w procentach), niż moglibyśmy. Jakie to ma znaczenie? Ano takie, że przy małych rachunkach znacznie ogranicza możliwości dywersyfikacji portfela między kilka spółek. Dla uproszczenia przyjmijmy, że kwota graniczna wynosi 1500 zł. Zatem dla portfela o wartości 3k, możemy kupić jednocześnie tylko dwie spółki (jeśli nie chcemy płacić podwyższonych prowizji). Oczywiście możemy próbować to jakoś obchodzić, godząc się na nieco wyższe opłaty w imię dywersyfikacji, więc można kupić 3 spółki płacąc prowizję w wysokości 0,6% wartości transakcji. Tylko że wtedy musimy osiągnąć większy zysk, zanim nam się zwróci sama prowizja.
Lekarstwem na to jest ruszanie w bój z większą ilością pieniędzy. Jaką? W literaturze zazwyczaj twierdzi się, że optymalnie jest trzymać jednocześnie 3-6 spółek. Jeśli mamy poniżej 3 spółek, nadmiernie uzależniamy się od jednej (każdej) z nich, natomiast jeśli jest to więcej niż 6, wpływ spółek na portfel jest na tyle nieduży, że nawet dynamiczne wzrosty spółki nie przekładają się na większy ruch w portfelu. W efekcie mamy dużo roboty i mało korzyści
Zatem liczymy:
1500 * 6 = 9000 zł
Tyle potrzebujemy, aby w miarę optymalnie dywersyfikować nasz portfel. Ale (względnie) duża kwota jest potrzebna nie tylko z racji prowizji. Wymaga tego również technika gry, a w szczególności jej połączenie z zarządzaniem kapitałem. O co tu chodzi? No popatrzmy.
Za każdym razem, gdy przymierzamy się do kupna akcji jakiejś spółki, powinniśmy sobie wyznaczyć stop początkowy. Jest to bezwzględna granica dla spadków cen które jesteśmy w stanie znieść, a jednocześnie zbawienie dla naszego kapitału. Z moich ostatnich obserwacji wynika, że zazwyczaj stop wypada mi ok 5% pod ceną wejścia. Doliczając prowizje i poślizgi wychodzi nam 6-7%.
I teraz porównajmy dwie sytuację - osoby, która może kupić tylko dwie spółki oraz osoby, która może podzielić portfel aż na sześć części.
Osoba I:
7% / 2 spółki = 3,5% - taką część portfela ryzykujemy w jednej transakcji
Osoba II:
7% / 6 spółek =
1,17%
Widzimy, jaką przewagę daje nam większy portfel. Ale przecież nie możemy zakładać, że zawsze będziemy mogli ustawić stopa 5-7% pod ceną. Zwłaszcza, jeśli bierzemy pod uwagę to, co dzieje się na wykresie. Jeśli 10% pod ceną mamy bardzo ważne wsparcie techniczne, wtedy wypada postawić stopa właśnie pod tym wsparciem. Jeśli wchodzimy w spółkę, której ceny zmieniają się bardzo dynamicznie (np. średnio 8% dziennie) to jasne jest, że ustawienie stopa 5% pod ceną może nas wywalić już następnego dnia i wcale nie będzie to znaczyło, że nie mieliśmy racji i nie będzie wzrostów.
Podobnie ma się sytuacja z polowaniem na większe ruchy. Jeśli chcemy wejść w chwili, gdy spółka zmienia trend (np. koniec spadków, czekamy na wzrosty) to musimy mieć większe potwierdzenie niż 2-3 dni wzrostów. Zatem czekamy na swing high wyższe od ostatniego swing high, na swing low wyższe od minimalnego swing low i dopiero wchodzimy. W takich sytuacjach stopa stawia się często pod dnem bessy. Przez to opóźnienie wynikające z czekania na potwierdzenie trendu wzrostowego bywa tak, że stop musimy ustawić w odległości nawet ponad 20% od ceny wejścia. A to jest już znaczna ekspozycja na ryzyko. Fakt, że oczekujemy też znacznego zysku, ale najpierw należy patrzeć na to, ile możemy stracić.
Gdybyśmy mogli kupić tylko 2 spółki, seria kilku stratnych transakcji może znacząco zmniejszyć wartość naszego portfela. Im większy mamy portfel, tym mniejszą jego część możemy ryzykować w danej transakcji, przez co mamy komfort, że nasz rachunek jest bezpieczny. Można to nazwać swoistą poduszką kapitałową. Przecież strata 200 zł z 10 000 boli nas znacznie mniej niż strata 200 zł z 2 000.
Kończąc niniejszy wpis chciałbym powrócić do moich problemów z zajmowaniem pozycji. Jakkolwiek w realu nie wchodziłem na rynek, to ostatnio zacząłem ponownie bawić się wirtualnymi pieniędzmi na Grze Giełdowej. Właśnie po to, żeby przetestować kilka setupów wejściowych. I co się okazuje? Strzeliło mi kilka stopów, natomiast pozostałe spółki okazały się trafnymi typami i w ciągu 3 dni odrobiły z nawiązką straty z zamkniętych pozycji. Zatem posiadam jakąś przewagę nad rynkiem (przynajmniej na razie tak się wydaje), natomiast nie wykorzystuję jej w realu. Dlaczego tak się dzieje? Problemem jest właśnie wielkość rachunku oraz emocje związane z tradingiem na prawdziwej giełdzie.
Chcę przestrzec niepoprawnych optymistów oraz "dzieci wirtualnej hossy", że fakt zarabiania kasy na tym wortalu nie zawsze przekłada się na podobne wyniki w realnych działaniach. Napisałem "nie zawsze", gdyż znajomy, o którym wspomniałem na wstępie, radzi sobie bardzo dobrze. Mimo, iż gra od dwóch miesięcy, wchodzi przyzwoicie i kosi zyski na większości transakcji. Ma trochę większy rachunek, ale ma też ten komfort, że jest już stabilny zawodowo i nie trzęsie się o każdą złotówkę z konta maklerskiego. Zatem nie chcę przesądzać, czy da się od razu zarabiać, czy się nie da, natomiast należy mieć świadomość, że może to nie być tak łatwe, jak obracanie wirtualną kasą.
No i wyszedł wpis-monstrum. Mam tylko nadzieję, że komuś on pomoże w działaniach tradingowych
Rule No.1: Never lose money. Rule No.2: Never forget rule No.1.
W.B.