Post piszę dla tego wątku, ale z racji ścisłego związku z tematem i ideą mojego, pozwalam sobie go wkleić równieć do siebie.
No to lecimy. Będzie realna giełda, będą wykresy, ale nie będzie wskaźników, bo aktualnie z żadnych nie korzystam
Moim najczęstszym błędem, który stale powtarzam, jest nierespektowanie zasady
"cut losses, let profits run". Na całe szczęście naczytałem się już na tyle o ryzyku, że raczej nie mam problemu z ucinaniem strat i wychodzeniem z nieudanej pozycji. Stop zawsze jest na miejscu, jeśli nie w postaci zlecenia, to jest to stop mentalny, gotów do zastosowania w każdej chwili.
Natomiast mam problem z pozwoleniem zyskom rosnąć. I jest to problem, z którego zdaję sobie świetnie sprawę, a mimo to ciągle powtarzam ten sam błąd, czasem tylko staram się go racjonalizować w ten czy inny sposób. Kiedy widzę, że moja pozycja zaczyna wyraźnie zarabiać, strasznie mnie kusi, żeby ją zamknąć i zabrać do kieszeni te kilka %, które udało jej się wypracować. Opiera się to na prostej, wpajanej nam od dzieciństwa zasadzie, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Myślę, że wszyscy to znamy. Niestety zabawa w grę na giełdzie wrzuca nas w znacząco inne środowisko, gdzie musimy przeformułować nasze dotychczasowe metody działania i przystosować się do nowych warunków. Przecież nikomu nie jest łatwo przyznawać się do porażek, a na giełdzie trudno o skuteczność powyżej 50% (czyli de facto w ponad połowie przypadków nie mamy racji).
Jeszcze trochę teoretyzując, dlaczego źle jest szybko kasować zyski? Przecież to jest realna kasa, którą zarabiamy w transakcjach. Załóżmy, że mamy system inwestycyjny, który zarabia w 4 przypadkach na 10. Każda zyskowna transakcja przynosi nam 3 zł zysku, natomiast stratna przynosi 1 zł straty. Zatem średnio po 10 transakcjach otrzymujemy:
4x3zł-6x1zł = 6zł - oto nasz zysk
Jednak my, zamiast pozwolić zyskom rosnąć i osiągać te średnie 3zł, kasujemy je wcześniej, przez co na każdej zyskownej transakcji zarabiamy tylko złotówkę. Oto, co otrzymujemy:
4x1zł-6x1zł = -2zł
Jak widzimy wcześniejsze kasowanie zysków, które może wydawać się dobrym rozwiązaniem, faktycznie drenuje nasz rachunek inwestycyjny. Warto to przemyśleć.
A wracając do mojego przypadku. Jeśli mam już ten komfort, że pozycja od chwili otwarcia zaczyna od razu zarabiać, szukam każdego sposobu, żeby spakować te kilka złotówek i uciec z rynku. Na szczęście mam na tyle wiedzy i doświadczenia, żeby nie wychodzić "na czuja", czyli opierając się o przeczucia. Moje racjonalizacje staram się opierać na w miarę konkretnych podstawach, oczywiście związanych z AT.
Mniej więcej miesiąc temu, gdy bujaliśmy się jeszcze w dołkach ustanowionych lutową korektą, na kontrakcie na FPKO (jeszcze wtedy H10) wytworzyła się sytuacja, która sugerowała, że niedługo może nastąpić odbicie wzrostowe. Oto, jak wyglądały świeczki:
Po gwałtownym wzroście mieliśmy do czynienia z sześcioma dniami kolejnych spadków, a w ostatniej fazie dały się zauważyć 3 czarne świece, każda zamykająca się niżej niż poprzednia i ustanawiająca nowe minimum cenowe. Ponadto ostatnia świeca dość dokładnie wyrównała ostatnie swing low. Zgodnie z zaleceniami doktryny (strategie 2BB, Three Bar Reversal, Three Bar Pullback), ustawiłem zlecenie otwarcia długiej pozycji trochę ponad High z ostatniej świecy, które wówczas wynosiło 36.30.
Kolejny dzień potwierdził, że tym razem miałem rację. Zlecenie wskoczyło po 36.35 i na zakończenie dnia byłem już lekko zarobiony. Kiedy nastepny dzień przyniósł wzrosty (a ja na nieszczęście siedziałem przy notowaniach), ręce zaczęły mnie swędzieć, żeby zabierać kasę i uciekać. Zacząłem szukać zagrożeń dla dalszego ruchu w górę i oczywiście udało mi się takie znaleźć. Był to poziom Fibo (normalnie się nim nie posługuję), który pokazywał, że obecny ruch w górę zniósł już ponad 61,8% fali spadkowej. Zatem po krótkiej walce (znałem tę swoją słabą stronę i wiedziałem, że być może robię źle) zamknąłem pozycję po cenie 37.09 i po odjęciu prowizji wyszło mi, że zarobiłem 68zł na kontrakt. Przepraszam za nieczytelny obrazek, ale chcę pokazać to z mojego punktu widzenia, a nie już po fakcie
Zadowolony z siebie mogłem w komforcie obserwować dalszy rozwój zdarzeń. I z każdym następnym dniem byłem na siebie coraz bardziej zły. Dlaczego? Dlatego:
Jak widzimy, rynek wcale się nie przejął się, że zniósł tyle a tyle procent fali spadkowej, lecz zmierzał bez większych problemów na północ. Moją standardową strategią ustawiania stopów w podobnym przypadku jest ustawianie zlecenia zamykającego trochę poniżej Low z poprzedniej sesji. Jak widzimy, gdybym zastosował tę metodę w opisywanym przypadku (i konsekwentnie się jej trzymał) to wyleciał bym z rynku sześć dni później z zyskiem ponad dwukrotnie większym.
Ktoś powie, że nie ma się co przejmować, transakcja była przecież udana. No była. Tyle, że jeśli później kilka razy wylecę na stopie (np. po 50 zł każdy) to już bilans jest zdecydowanie niekorzystny i przydało by się te kilkadziesiąt złotych, których nie wyjąłem z rynku.
Jak się uchronić przed podobnymi sytuacjami? Przede wszystkim, należy konsekwentnie trzymać się
sprawdzonej strategii. Za dużo myślenia, za dużo wątpliwości, próba przechytrzenia rynku i wyjścia na samej górce kończą się właśnie w taki sposób, jak wyżej opisany.
Jeśli jednak jesteśmy traderami o bardzo krótkim horyzoncie (jak tutaj) i nie chcemy, żeby naszym jedynym zabezpieczeniem był stop kroczący, możemy zastosować aktywne zarządzanie pozycją. Co to znaczy? Że zamiast grać jednym kontraktem, gramy trzema. I wtedy, jeśli idzie w naszą stronę, zamykamy pierwszy kontrakt wtedy, gdy zabezpieczy on nam koszty i poślizgi (tzw. breakeven, czyli nawet jeśli rynek się cofnie, nie wyjdziemy ze stratami), drugi kontrakt zamykamy wtedy, gdy wypracuje nam on z góry określony zysk, natomiast trzeci kontrakt zabezpieczamy właśnie trailing stopem i pozwalamy mu nieskrępowanie rosnąć (jeśli rynek pozwala).
Do zastosowania tej strategii musimy jednak podchodzić ostrożnie. Należy znać wyniki swojego systemu inwestycyjnego, dopiero wtedy możemy określić, czy jest to dobre wyjście dla nas. Przecież grając trzema kontraktami, w razie nieudanej transakcji potrajamy nasze straty. Czy transakcje zyskowne będą w stanie to pokryć? No właśnie... Do tego właśnie potrzebujemy stałego systemu (i większego portfela, bo przecież potrajamy ryzyko).
Jest jeszcze jedna rzecz, na którą chciałbym zwrócić Waszą uwagę. Że to nie wejście decyduje o transakcji, ale wyjście. Jak sami widzimy, wejście było w tym przypadku bardzo udane, to wyjście schrzaniłem. Zatem zamiast przez 90% czasu głowić się nad technikami zajmowania pozycji, proponuję zdecydowanie więcej uwagi poświęcić "prowadzeniu" jej, czyli technikom przesuwania stopów, kasowania zysków i zarządzania pozycją. To właśnie wyjście decyduje o tym, czy i ile zarabiamy.
To by było na tyle, jeśli chodzi o mój psychologiczny problem z tradingiem (jeden z kilku). Mam nadzieję, że powyższy tekst pomoże niektórym unikać powielania tego błędu. Choć i tak zrozumienie przychodzi dopiero, gdy zaboli nas realna kasa
Z traderskim pozdrowieniem!!
topola
Edytowany 1 raz-y, ostatni raz: 2017-01-15 17:58:47